środa, 11 listopada 2015

BLACKMORE'S NIGHT - All Our Yestardays (2015)

Ritchie Blackmore to jeden z moich ulubionych gitarzystów i choć już dawno odpuścił sobie prawdziwy hard rock i woli zajmować się folkowym rockiem, to wciąż gdzieś lubię zapoznawać się z twórczością jego obecnego zespołu, który współtworzy z żoną Candice Night. Od 1997 r Blackmore Night nagrywa wciąż to nowe albumy i ich regularność, jak i jakość potrafi zadziwić. Grają muzykę, która zabiera nas do czasów średniowiecza. Folkowy rock, który ma swój klimat, swój świat i jest przepustką do innej ery tak można opisać Blackmore Night. Nie do każdego może trafić taka muzyka, a ci co szukają Deep Purple czy Rainbow w ich muzyce mogą się zawieść, bo to inna bajka. Jednak jedno jest pewne, kunszt tego gitarzysty nie umarł, a 10 album tej formacji zatytułowany „All Our Yesterdays” to tylko potwierdza.

O tym krążku można wiele napisać, ale ciężko się przyczepić do czegokolwiek. Jest soczyste brzmienie, które podkreśla talent zarówno Ritchiego, jak Candice. Świetnie podkreśla jakość muzyki jak i ten klimat średniowiecza. Również magiczna okładka coś wnosi do całości. Współgra z tym co dostajemy na płycie. Piękno, magia, muzyka która koi ból, przenosi do innego świata i buja nas i pozwala delektować się tym niesamowitym klimatem, tym baśniowym światem. Nowy album jest jednym z nie wielu tego zespołu, który potrafię przesłuchać w całości i to z wielkim zachwytem. Ritchie dostarczył sporo fajnych motywów i w dodatku jest nutka finezji, czasami jest jakieś przyspieszenie. Wszystko ładnie współgra z przepięknym i romantycznym głosem Candice. Każdy utwór ma w sobie coś, każdy niesie jakąś przygodę i emocje, a każdy zasługuje na miano hitu. Zaczyna się od energicznego „All our yestarday”, który też znakomicie posłużył do promowania albumu. „Allan Yn Y Fan” to jakże udany instrumentalny kawałek, w którym Ritchie daje solo jak za dawnych lat i dla takich chwil warto odpalić ten album jak i inne krążki tej formacji. Podobne emocje wywołuje „Dark Shade of Black” i również dobrze wypada cover Mike'a Oldfielda w postaci „Moonlight Shadows”. Pełno tutaj ciekawych melodii i w sumie każdy utwór jest melodyjny i zapadający w pamięci. Dobrze to pokazuje prosty „The other Side”, z kolei prawdziwą petardą jest nieco symfoniczny „Where Are We Going from Here?”. Tutaj mamy więcej hard rocka i mocy którą Ritchie pokazywał w Rainbow czy Deep Purple. Kto wie może kiedyś album będzie pełen takich smaczków? Oby tak było. Bardzo pozytywne emocje wywołuje wręcz koncertowy „Will O' the Wisp”. Taki folkowy Rainbow osadzony w średniowieczu. Na koniec sielankowy „Coming Home” który pokazuje ile zabawy ma przy tym ekipa Blackmore;a Night.

Nie jest wielkim fanem Blackmore'a Night, ale Ritchie to jeden z moich ukochanych gitarzystów, który ukształtował mój gust i wciąż darzę go wielkim szacunkiem. To co tworzy z żoną jest czymś innym niż twórczość niż Rainbow i Deep Purple. Na swój sposób jest to piękne i też potrafi ukazać jak utalentowany jest Ritchie i ile jest wart jedna jego solówka na danej płycie. Najnowsze dzieło od samego początku do końca trzyma w napięciu, a każdy utwór naprawdę ma w sobie to coś. Nie można na pewno narzekać na nudę. Jeden z najlepszych albumów formacji blackmores Night to na pewno. Równy materiał, który przenosi nas do innego świata i działa kojąco. Czy nie o to chodzi w muzyce? By nas przenosiła do lepszego świata? By nie była nasza oazą spokoju?

Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz