sobota, 7 listopada 2015

LUCID DREAMS - Build and Destroy (2015)

Jedne kapele mają wsparcie z wytwórni, mają wsparcie mediów, kolegów z branży i wszystko łatwiej im przychodzi. Jednak są też takie kapele, które są zdane na siebie i muszą sobie jakoś radzi, by nie zginąć w tym całym zgiełku. Jednym z takich młodych zespołów heavy metalowych, który nie należy do tych rozpoznawalnych zespołów a mimo to dzielnie walczy o swoje miejsce na rynku jest norweski Lucid Dreams. Kapela działa od 2007 roku i zaistnieli w heavy metalowym światku dzięki całkiem udanemu debiutowi, który miał premierę w 2013r. Teraz po dwóch latach ta formacja powraca z nowym albumem w postaci „Build and Destroy”. Nie jest to nachalne kopiowanie znanych kapel i choć zespół jest pod wpływem takich kapel jak Dream theater, Van Halen czy Metallica, to stara się tworzyć coś własnego i kreatywnego. W efekcie wyszedł album utrzymany w stylizacji heavy/power metal, lecz nie pozbawionych wtrąceń progresywnych czy hard rockowych.

Zespół tworzy 6 muzyków, z czego mamy dwóch zgranych wioślarzy, którzy potrafią wykreować mocny i chwytliwy riff, który potrafi rozgrzać. Rune i Adne stawiają na nowoczesny wydźwięk, na ciekawe melodie i to daje niezły efekt. Nie ma mowy o kopiowaniu czy udawaniu kogoś kim nie są. Słychać że jest to szczere i prosto z serca. Na pewno dobrze też wypada sam wokalista Freddy, który ma taki typowy heavy metalowy wokal, który idealnie współgra z warstwą instrumentalną. Może brakuje mu nieco agresywności, ale i tak nie jest źle. Jak się ukazuje w muzyce norwegów odgrywa klawiszowiec Thorleif, który nadaje utworom przestrzeni i progresywnego charakteru. Dobrze to słychać w takim zamykającym „Eye of the Storm”. Stonowany, nieco zakręcony utwór, ale z pewnością tutaj progresywność została wykorzystana prawidłowo. Na nowym albumie nie brakuje przede wszystkim żywych i energicznych kawałków. Jednym z takich kawałków jest choćby otwierający „Wings of The Night”. Niby nic nowego w kategorii heavy/power metal ale przynajmniej brzmi to świeżo i jest na swój sposób zaskakujące. Mocny riff i nieco mroczniejszy klimat to cechy nieco hard rockowego kawałka w postaci „Hellbound”. Nutka neoklasycznego grania pojawia się za to w „Fear No Evil”. Jest to jeden z tych najprzyjemniejszych utworów na płycie, które od razu wpada w ucho. Nie łatwo jest nagrać ciekawą i wciągającą balladę, ale zespół z pewnością podołał zadaniu, bowiem „Absence of Innonce” ma w sobie to coś. Ciekawie zrealizowana ballada z ciekawym głównym motywem tak można ją opisać w skrócie. Płyta ma swoje mocne momenty i jednym z takich jest bez wątpienia „Build and Destroy”. To jest taka wizytówka zespołu i ich stylu. Udana mieszanka progresywnego heavy metalu, hard rocka i power metalu. Znów Lucid Dreams wtrąca ciekawy motyw i intrygujące solówki, ale to jest to co potrafią najlepiej. Zaskakiwać ciekawymi i bardziej wyszukanymi zagrywkami, melodiami. W każdym przeboju nie brakuje przebojowości, a takim prawdziwym hitem jest tutaj „High Heeled Devil”. Fanom power metalu i Voodoo Circle z pewnością spodoba się taki „Shanghai Cyanide”. Płyta szybko zlatuje bo jest tylko 8 utworów, ale wszystko jest przemyślane i zgrabnie połączone.

Tak to już drugi album norweskiej formacji Lucid Dreams i choć że grać potrafią i robią to nadzwyczaj dobrze, to nie są jeszcze tak rozpoznawalni. Szkoda bo pomimo że nie mają wsparcia to ich nowy album jest przemyślany i stworzony z głową. Jest mocne, nowoczesne brzmienie, jest udana praca gitarzystów,a do tego materiał jest bezbłędny. Każdy utwór potrafi zaskoczyć i wciągnąć w świat Lucid dreams na dłużej. Fani progresywnego heavy/power metalu powinni zobaczyć jak radzi sobie ten mało znany band, który zna się na rzeczy.

Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz