sobota, 7 listopada 2015

SNAKEYES - Ultimate Sin (2015)

Najlepsze lata heavy metal ma już dawno za sobą, ale to nie oznacza że nie może powstać jeszcze coś równie świetnego. To nie jest powiedziane, że już żadna kapela nie nagra albumu, który będzie za jakiś czas czymś klasycznym i czymś godnym naśladowania. Największą bolączką współczesnej muzyki heavy metalowej jest to, że jest nacisk położony na nowoczesność, na agresję i często techniczne zaplecze. Wygrywa technika, nie pasja i to co gra w sercach muzyków. Gdzieś to wszystko przepadło a dzisiejszy rynek rządzi się innymi regułami. Rodzi się wiele zespołów po to tylko żeby być i dać nam rozrywkę. Jednak są też zespoły, które chcą głosić dobre imię heavy metalu i przywrócić jego prawowity charakter, ten jego dawny blask. Nadzieja w młodych i nieskażonych zespołach, które chcą coś osiągnąć i spełnić swoje małe marzenia. To właśnie w nich widać potencjał i pewien blask, którego brak już wysłużonym zespołom, które nie mają już pomysłów na dzisiejszy heavy metal. Nadciąga jednak z odsieczą mało znany komu hiszpański Snakeyes. Ich debiutancki album „Ultimate Sin” to pozycja obowiązkowa dla fanów Judas Priest, Primal Fear, Iced Earth, Gamma Ray czy Iron Maiden. Tak jak kiedyś „Painkiller” nadał nową jakość, tak jak „Blood of the Nations” Accept, tak teraz Snakeyes pokazuje jak powinien brzmieć heavy metal na miarę naszych czasów.

Kto by pomyślał, że tak świetny zespół powstał w 2013 r z inicjatywy José Pineda jako solowy projekt. Wszystko się zmieniło, kiedy do zespołu dołączył wokalista Cosmin Aionita, który jest swego rodzaju młodszą wersją Roba Halforda. Bez wątpienia popisy Cosmina są tutaj godne odnotowania i wytoczenia całkiem osobnego tematu. Śpiewa agresywnie, ale dzięki niemu właśnie kompozycje mają w sobie niezwykłą moc. Nie będę nawet daleko szukał i przytoczę pierwszy kawałek z płyty czyli „Demon in Your Mind”, który idealnie pokazuje niesamowity głos wokalisty. Przypominają się wokalizy Roba z „Painkiller”. Brzmi to tak świetnie, że mało który wokalista w tym roku zrobił na mnie takie wrażenie. „Denied” to ciężki heavy metal o amerykańskim zabarwieniu, choć i niemieckiej toporności tutaj nie brakuje. Pineda i Bala razem tworzą zgrany duet i można od razu wychwycić tą chemię między nimi. Stawiają na szybkość, na dynamikę i zadziorność a to przedkłada się na jakość muzyki. Sporo takich popisów mamy w power metalowym „Shadow Warrior” czy mroczniejszym „Blood of the Damned”. Zespół radzi sobie również znakomicie z rozbudowanymi kompozycji co potwierdza „Rise of the Triad”, który ma coś z żelaznej dziewicy. Podobne skojarzenia wywołuje nieco szybszy i agresywniejszy „Time of Dismay”, który jest jednym z moich faworytów. Zawsze tytułowy utwór powinien wzbudzać największe emocje i być swego rodzaju opus magnum danego albumu. „Ultimate Sin” z pewnością takim utworem jest. Niezwykła energia emanuje z przebojowego „Down With The Devil”, będący swego rodzaju hołdem dla Iron Maiden. Całość zamyka bardziej rozbudowany „The cross is a lie” który idealnie podsumowuje z czym mieliśmy tak naprawdę do czynienia.

Nagrać album heavy metal to nie jest wyczyn. Jednak nagrać album, który wstrząśnie sceną metalową, który będzie pewnym powiewem świeżości i swego rodzaju dobry przykładem dla reszty to jest wyczyn. Snakeyes nie jest jeszcze tak rozpoznawalny i jeszcze przed nimi daleka droga by stać się gwiazdą, ale potencjał jest i zapał też. Ich pierwszy album ociera się o perfekcję i właściwie od samego początku zespół pokazuje pazura i wiadomo że nie są amatorzy którzy nie znają się na swojej robocie. Płyta jest agresywna, dynamiczna, przebojowa, ma w sobie klasycznego ducha, ale i nowoczesny charakter. To wszystko sprawia, że „Ultimate Sin” to prawdziwa uczta dla fanów heavy/power metalu. Tego nie można zlekceważyć w żaden sposób.

Ocena: 9.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz