wtorek, 3 listopada 2015

SYMPHONY X - Underwolrd (2015)

Co raz więcej czasu potrzebuje Symphony X na nagranie nowego materiału. Z jednej strony to nie dobra wiadomość, bo dłużej trzeba czekać na nowy krążek, ale ma to też swoje plusy. Zespół dokłada więcej starań,żeby to co powstaje było dopracowane. Można odnieść wrażenie że tak jest z nowym albumem zatytułowanym „Underworld”. Wydany 4 lata temu „Iconoclast” przywrócił dobre imię zespołu i pokazał, że zespół jeszcze ma coś do powiedzenia jeśli chodzi o progresywny power metal. To jest właśnie ich świat, ich pole do manewru. Ostatni album porażał nie tylko ciekawymi zagrywkami i motywami, ale też drapieżnością, nowoczesnością i świeżością.

Jasne, kiedy podejmiemy się zestawiania początków Symphony X z ówczesnymi czasami to dostrzeżemy pewne różnice. Micheal Romeo skupia się jakby na innych aspektach, a za mało skupia się na finezji i neoklasycznych rozwiązaniach. Russel Allen też brzmi nieco inaczej, a sam styl też nabrał nieco innych cech. Brzmi to bardziej progresywnie, bardziej nowocześnie, ale jednak wciąż jesteśmy w świecie progresywnym. To jest gatunek przewodni, choć nie można zapomnieć o nutce power metalu, gotyku czy innych wtrąceń, które mają ubarwić muzykę amerykanów. Co może się podobać w nowym Symphony X? Z pewnością to co w poprzednim czyli mocne riffy, mroczniejszy klimat, duża dawka melodyjności i ciekawe przede wszystkim melodie i motywy, które zapadają w pamięci. W takiej muzyce to nie lada wyczyn. Mocnym atutem jest bez wątpienia mięsiste i zadziorne brzmienie. Z materiałem jest nieco inaczej. Tutaj nie ma schematu i wszystkim rządzi element zaskoczenia. Epickie Intro „Overture”, potem ostrzejszy i bardzo progresywny „Nevermore” to całkiem dobry początek, który robi smaka na resztę materiału. Ostry riff, pokręcone i bardziej złożone solówki, nutka nowoczesności i duża dawka melodyjności, to jest to co napędza świetny tytułowy „Underworld”. Jasne troszkę inaczej to brzmi niż na wcześniejszych płytach, ale zaskoczenie to dobra rzecz. Pierwszym takim zawodem jest nieco komercyjny „Without You”, w którym za dużo rocka, a za mało tego czego oczekujemy od Symphony X. Micheal Romero mimo iż mniej wykorzystuje z zaplecza neoklasycznego to i tak pokazuje w „Kiss of Fire” że zna się na rzeczy i wie stworzyć mocny, wręcz agresywny kawałek. Z tych dłuższych kawałków z pewnością warto wyróżnić „To hell and back” czy klimatyczny „Swansong”, który jest jednym z najciekawszych utworów na płycie. Nie brakuje tez prawdziwych power metalowych petard co potwierdza „In my darkest hour” czy „Run With The Devil”. Nawet zamykający „Legend” ma w sobie pewien urok i najlepiej tutaj wypada chwytliwy refren.

Sama płyta sprawia dobrze przyrządzonej, nastawionej na agresję, nowoczesny wydźwięk, ale w ostatecznym rozrachunku czegoś brakuje. Przede wszystkim za mało tutaj samego neoklasycyzmu, który odgrywał ważną rolę w muzyce Symphony X. Za mało hitów i bardziej finezyjnych solówek Micheala to jedne z największych minusów tego dzieła. Mimo tych niedociągnięć i wpadek album się broni i śmiało można zaliczyć do tych solidnych. Jest to progresywny metal na wysokim poziomie i z pewnością nie można go zlekceważyć jeśli siedzimy w takich klimatach. Symphony X mimo lat, mimo pewnych zmian i kosmetycznych poprawkach wciąż gra kawałek dobrej muzyki, która ostatnio nabrała jeszcze więcej rumieńców. Ciekawe co będzie dalej?

Ocena: 7.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz